Oczami Justina...
Byłem wdzięczny Chrisowi za to co zrobił mimo tego że postąpiłem jak gnojek. To jest prawdziwy przyjaciel. Marica popatrzyła na mnie, a ja z uśmiechem chwyciłem jej dłoń. Tańczyliśmy w rytm muzyki. Miałem dość tego że nie chciała nawet na mnie spojrzeć. Przysunąłem się do niej i szepnąłem:
-Moglibyśmy pogadać?- zapytałem.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać- odpowiedziała nie podnosząc wzroku z naszych butów.
-Właśnie to robisz- powiedziałem z uśmiechem. Chciałem trochę rozluźnić atmosferę ale coś mi nie wyszło. Marica tylko głośno westchnęła i uwolniła się z mojego uścisku. Popatrzyłem na nią ze smutkiem, dlaczego jestem takim kretynem? Poszła do kuchni. Nagle poczułem jak ktoś mnie pcha w tamtą stronę. To był Chris.
-No na co czekasz, nie po to ją tutaj ściągnąłem żebyś teraz wszystko spieprzył.
-Musicie się pogodzić- westchnęła Ann. Pokiwałem tylko głową z dezaprobatą i poszedłem do kuchni. Marica nalewała właśnie sobie soku.
-Mógłbym też prosić?- spytałem. Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko otworzyła szafkę, która wisiała nad przed nią. Już miała stawać na palcach żeby wyciągnąć szklankę, ale podszedłem do niej, stanąłem za nią i jej pomogłem.
-Dziękuję- wyszeptała.
-Do usług- odpowiedziałem z uśmiechem. Marica nalała mi sok i już miała wychodzić kiedy złapałem ją za nadgarstek. W końcu spojrzała mi w oczy. Uśmiechnąłem się do niej.
-Słuchaj, chciałbym ci to wytłumaczyć- powiedziałem cicho.
-Ale ja nie mam ochoty tego słuchać- odpowiedziała.
-Ale dlaczego ?
-Bo już raz tego słuchałam, powiesz ze nie chciałeś tego i tak dalej, mam w dupie te twoje całe przeprosiny i ciebie też!!- Krzyknęła mi to prosto w twarz. Poczułem się jak jakiś ostatni śmieć...
-Dlaczego tak mówisz?- zapytałem.
Oczami Marici...
Żałowałam tego co powiedziałam. Nie mogłam wytrzymać jego widoku. Patrzył na mnie z ogromnym bólem.
-Czyli nic dla ciebie już nie znaczę, nasza przyjaźń też?- zapytał.
-Justin to nie tak...
-Powiedziałaś to co chciałaś, wystarczy- powiedział i wyszedł z kuchni, za chwilę usłyszałam trzask drzwiami. Czyli poszedł sobie.
-Co tu się stało?- do kuchni wleciał Chris.
-Nic- powiedziałam oschle i także wyszłam z jego domu. Zaczęłam biec w stronę parku. Zawsze tam szłam kiedy byłam zła lub smutna. Tylko na kogo jestem zła? Na samą siebie... Westchnęłam i usiadłam pod ogromnym drzewem. Nie wiem dlaczego tak zareagowałam. Wyjęłam telefon z kieszeni i go włączyłam. Wybrałam jego numer. Nie odebrał. Kolejny raz wybrałam jego numer, tez nic. Straciłam nadzieję że odbierze ale jak to mówią do trzech razy sztuka. Wybrałam ponownie jego numer. Odebrał po drugim sygnale.
-Czego!?- wykrzyczał.
-Justin ja chciałabym cię przeprosić- powiedziałam cicho.
-A to zabawne, bo jeszcze niecałą godzinę temu mówiłaś że masz mnie w dupie...- zaśmiał się sarkastycznie.
-Ja nie chciałam tego powiedzieć.
-Powiedziałaś w końcu co tak naprawdę o mnie myślisz i tyle. Nie musisz mnie przepraszać, tylko było mi trzeba powiedzieć to już dawno temu. Nie robiłbym z siebie takiego idioty.
-Nie robiłeś z siebie idioty- wyszeptałam.
-Muszę sprawdzić czy wszystko spakowałem- powiedział i się rozłączył. Oparłam głowę o drzewo i poczułam jak po policzku spływa mi łza. Nie miałam ochoty wracać do domu ale musiałam.
***
-I jak było u Chrisa?- zapytał tato.
-W porządku- powiedziałam obojętnie wchodząc po schodach.
-Ej, kochanie co się stało?
-Tato ja już nic nie rozumiem- westchnęłam.
-Chodź pogadamy, na kanapie. Zrobię kakao, masz ochotę?
-Na kakao zawsze- uśmiechnęłam się nikle.
-Poszłam do salonu a mój tato po chwili dołączył do mnie.
-Więc co się stało?- zapytał.
-Chodzi o Justina.
-O tego twojego przyjaciela?- zapytał a ja pokiwałam głową na tak.
-Najpierw ja się na niego obraziłam bo mi nie powiedział że jutro wyjeżdża i jeszcze pare innych rzeczy. Dzisiaj próbował mnie po raz kolejny przeprosić a ja mu wykrzyczałam że gdzieś mam jego przeprosiny i jego też. Sęk w tym że ja tak wcale nie myślę i nie wiem dlaczego tak powiedziałam. On nie chce z mna rozmawiać. Ja jutro wyjeżdżam do Elizabeth i on z resztą też. Nie mam pojecia czu tutaj jeszcze wróci. Bardzo za nim tesknie. Wiem że to ja nie chciałam się z nim pogodzić ale na prawdę mi go brakuje.
-Nie dziwię się chłopakowi ale moim zdaniem teraz potrzebny wam czas. Przemyślicie to wszystko, jeżeli to prawdziwa przyjaźń, a na pewno taka jest to prędzej czy później pogodzicie się.
-Dzięki tatku- powiedziałam i się do niego przytuliłam- Musze już iść jutro rano mam samolot.
-Idź kochanie, jesteś przemęczona- powiedział i pocałował mnie w policzek.
-Dobrano- powiedziałam.
-Dobranoc- odpowiedział.
***
Oczami Justina...
Wstałem rano bez żadnych chęci do życia. Nie mogłem się pogodzić z tym co powiedziała Marica. Myślałem że coś dla niej znaczę. Niestety, pomyliłem się. okazała się taka sama jak wszystkie inne dziewczyny. Musiałem się pośpieszyć na lotnisko, nie miałem zamiaru się spóźnić na samolot. Zamykając drzwi usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz.
-Słucham?- zapytałem.
-Siema Justin słuchaj jest problem z samolotem- powiedział mój menadżer.
-Jaki znowu problem?- zapytałem zdenerwowany.
-Lecisz za godzinę tylko że...
-Tylko ze?- zapytałem.
-Nie lecisz prywatnym samolotem.
-Ty chyba żartujesz!- krzyknąłem.
-Musisz się jakoś zamaskować.
-To jest jakiś głupi sen, jak ty sobie to wyobrażasz?
-Gwiazdorzysz Justin. Poleci z tobą Kenny, nie będzie tak źle- powiedział i się rozłączył.
-Świetnie- powiedziałem i wyszedłem przed hotel gdzie czekała na mnie już taksówka.
-Dokąd jedziemy?- zapytał starszy pan.
-Na lotnisko- odpowiedziałem.
***
Oczami Marici.
Siedziałam już w samolocie i patrzyłam przez okno kiedy przeszła obok mnie jakaś znajoma postać. Przyjrzałam się bardziej. Wydawało mi się że to Justin. "Ja już mam jakieś zwidy od tego wszystkiego " pomyślałam. Chłopak miał naciągnięty kaptur na głowę i okulary na nosie. Patrzyłam na niego bardzo uważnie. To musiał być on. Tylko dlaczego leci takim samolotem? Mam nadzieję że mnie nie widział. Patrzyłam cały czas w okno. Obok mnie usiadła jakaś starsza pani. Strasznie nudziło mi się. Chciałam podejść do tego chłopaka i upewnić się że to Justin ale z jednej strony nie mogę.. On nic nie wiem o tym że lecę do LA i niech tak zostanie... W głośnikach usłyszałam głos stewardessy żeby zapiąć pasy, ponieważ będziemy startować. "Nareszcie" pomyślałam i zrobiłam to o co prosiła.
***
Już połowa drogi minęła a ja dalej się zastanawiam czy podejść do tego chłopaka czy nie. Kidy znów popatrzyłam w jego stronę on wstał i poszedł gdzieś, pewnie do toalety. Postanowiłam iść za nim. Kiedy chciałam otworzyć drzwi ktoś z drugiej strony energicznie je pchnął tak że dostałam nim w twarz.
-Ja przepraszam- powiedział nawet nie patrząc kim jestem. W tym momencie wiedziałam że to on.
-Marica?- spytał.
-Tak- powiedziałam oschle i weszłam do toalety. Tak bardzo chciałam się przekonać czy to Justin, a kiedy już to wiedziałam to tak sobie najzwyczajniej w świecie poszłam. Jaka kretynka ze mnie. Wracając na swoje miejsce popatrzyłam w jego stronę. Wydawało mi się że również patrzył w moim kierunku. Odwróciłam wzrok i usiadłam w fotelu. Poczułam zmęczenie i po prostu zasnęłam.
_______________________________________
Miałam wczoraj napisać ale nie miałam kiedy. Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału, nie tak miał wyglądać:(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz