Obudziłam się rano i spojrzałam na zegarek 7:30... zerwałam się i pognałam pod prysznic. Ubrałam szybko swoje ulubione jeansy i bluzkę z nadrukiem. Zbiegłam po schodach do kuchni ale nikogo nie zastałam. Pewnie tato znów miał pilny wyjazd. No nic, trzeba się do szkoły zbierać. Już miałam otwierać drzwi kiedy po domu rozniósł się dzwonek do drzwi. Na zewnątrz stał Chris i Annie. Przywitałam się z nimi i ruszyliśmy do szkoły.
-Dobra dziewczyny będę leciał. Spotkamy się na długiej w stołówce?- zapytał Chrisiak. My pokiwałyśmy tylko głowami na tak a on nas przytulił i już go nie było... Spojrzałam na An, odprowadzała go wzrokiem.
-Mogłabyś mu powiedzieć a nie cały czas się na niego lampisz jakby był jakimś torcikiem..- powiedziałam.
-On nie jest torcikiem tylko wisienką...- rozmarzyła się.
-Dosyć!- krzyknęłam dźgając ją w bok. Nic nie odpowiedziała tylko z uśmiechem skierowała się pod klasę a ja za nią. Lekcje dłużyły się okropnie. W końcu usłyszałam upragniony dzwonek na długą przerwę. Stanęłam w kolejce o lunch kiedy poczułam jak ktoś ciągnie mnie za rękę w odwrotną stronę. Spojrzałam na tego kogoś i okazało się że to Annie.
-Oszalałaś! Chciałaś żebym umarła na zawał ?- zapytałam zdenerwowana.
-Nie, ja przepraszam ale muszę z kimś porozmawiać bo naprawdę oszaleje- powiedziała na jednym wdechu.
-An co się stało?
-No bo Chris zapytał czy nie poszłabym z nim w sobotę na ten koncert- powiedziała. Zaczęłam piszczeć jak nie normalna.
-Tak się cieszę i co zgodziłaś się?- zapytałam, a ona pokiwała głową na tak. Przytuliłyśmy się i poszłyśmy po lunch.
-Gdzie wy byłyście. Już myślałem że uciekłyście ze szkoły beze mnie- uśmiechnął się Chris.
-Bez ciebie? Nigdy w życiu- powiedziałam
-No ja myślę- Chłopak już napychał sobie usta sałatką.
-Chris mógłbyś dzisiaj pójść ze mną do skateparku ?
-Ja nie umiem uczyć, ile już to ćwiczymy? dwa miesiące ?- trochę posmutniałam, ponieważ bardzo chciałam się nauczyć chociaż jednego triku.
-Ale widzę jak się na to uwzięłaś więc pójdę z tobą- powiedział a ja go bardzo mocno przytuliłam.
-Ej starczy bo mnie udusisz- jęknął Chrisiak. W tym samym momencie zadzwonił jego telefon Spojrzał na niego i mało co oczy mu ie wyskoczyły.
-Halo?... No cześć stary co tam u ciebie?... To super, dziś? ... To napisz jak przyjedziesz... cześć- Chris był bardzo szczęśliwy. Ciekawe dlaczego ?
-Słuchajcie dzisiaj przyjeżdża mój stary kumpel...
-Czyli dzisiaj nie będziesz miał czasu?- zapytałam.
-Dla was zawsze mam czas a co do Justina to jeździ lepiej ode mnie i z tego co pamiętam to uczyć też umie więc pogadam z nim- uśmiechnął się, ja już nic nie mówiłam.
***
Jedząc obiad postanowiłam zadzwonić do taty.
-Halo? Tato kiedy wrócisz?
-Obawiam się że dopiero jutro rano ale zostawiłem ci pieniądze w szufladzie wiec jakby co to korzystaj . Przepraszam cię ale muszę już kończyć. Kocham cię
-Ja ciebie też tatku- i się rozłączyłam. Zdążyłam tylko włożyć talerz do zmywarki a w kuchni stał już Chris i Ann.
-Zbieraj się- krzyknęli razem i zaczęli się ze mnie śmiać. Widok biegającej mnie po całym domu jak głupia w poszukiwaniu jednego buta naprawdę nie był codzienny.
-Każdy może zapomnieć gdzie zostawił buta... Chodźmy już- [powiedziałam i udaliśmy się w stronę skateparku. Jeździłam już chyba z dobrą godzinę i nic mi nie wychodziło a Chris cały czas bawił się telefonem. Pewnie pisał ze swoim przyjacielem.
-Jak mi teraz nie wyjdzie to idę do domu- krzyknęłam zła. Chciałam przeskoczyć rampę gdy nagle poleciałam. Przed upadkiem uratował mnie czyjeś sile ramiona.
-Ej jak chciałaś się poprzytulać to było trzeba mówić- usłyszałam wyrwałam sie z uścisku i spojrzałam na mojego "bohatera". Był brunetem, miał czekoladowe oczy i zniewalający uśmiech . Podbiegł do mnie Chris.
-Boże Marica nic ci się nie stało?- zapytał przestraszony.
-Żyje- odpowiedziałam. Chris spojrzał na bruneta i sie uśmiechnął.
-Marica, Justin, Justin, Marica- powiedział z uśmiechem.
-To ją mam uczyć? Przecież jak mówiłeś że pokazujesz jej to od dwóch miesięcy i ie łapie to ja cudu nie uczynię- zaśmiał się,
-Milutki- mruknęłam, podniosłam bmx'a i szłam w kierunku wyjścia.
-Czekaj księżniczko żartowałem- cały czas śmiał się.
-Odpuść sobie- powiedziałam i dalej szlam do domu. Nagle poczułam czyjeś ręce na swoich biodrach a potem oddech na karku.
-Chodź pokaże ci jak to zrobić bo ten ciamajda nie umie wytłumaczyć takiej prostej rzeczy- szepnął mi tuż nad uchem, a po plecach przeszły mi przyjemne dreszcze. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu w oczy.
-To jak będzie, idziesz? -zapytał poważnie. Pokiwałam głową na tak i się uśmiechnęłam. On odwzajemnił go i zaczął prowadzić mój rower...
__________________________________________________________________________
Mam nadzieję że rozdział nie jest nudny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz